Witajcie!

 

Mole wakacjują się w pełni ;), ale Paweł jak zwykle ratuje sytuację nową recenzją :)

 

 

Tytuł: Starship (Mutiny)

Autor: Mike Resnick

Stron: 392

 Wydawnictwo: Fabryka Słów

 

352x500źródło: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/50715/starship-bunt

 

 

„Nikt nie potrafi snuć opowieści lepiej od Mike’a Resnicka”
Orson Scott Card, autor „Gry Endera”

 
Rok 1966 Ery Galaktycznej nie przyniósł Republice stworzonej przez ludzi niczego dobrego. Wraz ze sprzymierzonymi rasami Obcych Ludzie stoją w opozycji do Federacji Teroni- związkowi obcych ras, które uważają ludzką dominację Kosmosu za największe zło jakie mogło się wykluć.

 

 

Przygodę zaczynamy obserwując świat z perspektywy Wilsona Cole’a – nowo mianowanego drugiego oficera na pokładzie republikańskiego statku kosmicznego „Teodor Roosevelt”. Cole jest uhonorowanym, „…trzy Medale za Odwagę i Dwie Pochwały za Waleczność mówią same za siebie…”, bohaterem walk na froncie. Nikogo więc nie dziwi, że został powołany na odpowiedzialne, dowódcze stanowisko- został w końcu trzecią najważniejszą osobą na statku. Można by rzec: marzenie każdego kadeta. Tyle tylko, że „Teddy R.” jest statkiem, który już od półwiecza powinien być zezłomowany, a sam komandor już dwukrotnie stracił własny okręt. Czyżby coś poszło nie tak?

 

 

„Teddy R.” w rzeczywistości jest czymś na kształt koloni karnej dla bohaterów republiki, których pozbycie się nastręczyło by Admiralicji kłopotów, bo przecież nie można z armii wydalić wielokrotnie odznaczanych bohaterów, którzy swoimi czynami niosą zwycięstwo nad siłami wroga tylko dlatego, że jednemu czy drugiemu zdarzyło się „przypadkiem” zabić swojego kolegę czy dowódcę w słusznej sprawie. Taką właśnie drużynę tworzą załoganci „Teodora Roosevelta”. Największe szumowiny z armii zsyłani są do służby na zewnętrznych rubieżach Republiki by szczęśliwie dożyć swoich dni na okręcie, którego jedynym zadaniem jest patrolowanie pustych lub prawie pustych regionów znanego kosmosu i za wszelką cenę unikać bezpośredniego starcia z siłami Federacji Teroni. Brzmi jak sielanka i marzenie każdego bohatera, prawda? Nie dla naszego bohatera. Wilson Cole jest człowiekiem czynu, dla niego dzień bez walki z Federacją byłby stracony, więc zaraz nawiązuje kontakt z wrogą jednostką co zawiązuje oś fabularną książki.

 

 

Brzmi dobrze? No właśnie brzmi. Zachęca, będzie ciekawie zdaje się mówić tajemnicza okładka i opis z tyłu okładki. Również cytaty rzucone na okładki obiecują wiele. Nawet przerzucając pierwsze strony oczekiwałem wiele. Trochę się zawiodłem. Sam utwór utrzymany w stylu space opery pisany lekko, ale ewidentnie pod młodszego czytelnika. Ostre słownictwo jest mocno złagodzone- ostrzejsze słowa zdarza mi się słyszeć z ust młodszych niż bohaterowie osób, na moim podwórku. Duża liczba bohaterów skutkuje tutaj tym, że prócz głównego bohatera brakuje pozostałym charakteru, mamy zniechęconego do życia kapitana, pierwszą oficer ślepo zapatrzoną w regulaminy i rozkazy, sytuację trochę ratuje szefowa sekcji bezpieczeństwa i to koniec. Nie zapamiętałem innych bohaterów bo zaliczają epizodyczne role na kartach powieści. Całość ratuje końcówka stanowiąca furtkę do drugiej części.

 

 

Utwór lekki sztampowy wręcz, do poczytania gdy pod ręką nie ma nic innego.

 

 

Pozdrawiam,
Paweł

 

 

dla molewksiazkach.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.